Noworocznie – zielone światło od Millera

Gdyby prawica poszła po rozum do głowy, zapewne w wyborach prezydenckich wystartowałaby Hanna Suchocka – była premier, posłanka, wykładowczyni, prawniczka, była ambasadorka (w Watykanie), osoba ciesząca się autorytetem tak w kręgach konserwatywnych, jak i neo- i umiarkowanie liberalnych. Byłaby też ona godną przeciwwagą dla aktualnie nam panującego, i ogólniej – propozycją, która mogłaby być interesująca.

Wiele wskazuje na to, że Leszek Miller wybrał swoją lewicową kandydatkę na prezydentkę RP, Magdalenę Ogórek, na wzór i podobieństwo Hanny Suchockiej, tylko trochę słabszą merytorycznie pod względem wiedzy i doświadczenia. Pani Ogórek jest bardzo ładna. Młoda, sympatyczna, choć i tu nie do końca, gdyż mimo że naprawdę interesuje się klerem i Watykanem, to informacje o feminizmie czerpie chyba z brukowców, czego świetnie dowodzi napisany przez nią 9 miesięcy temu artykuł – riposta Magdalenie Środzie, dotyczący Chazana i rzekomej „inkwizycji feministycznej”. Wydaje mi się, że jeśli nowa kandydatka mówi o nadmiernym zainteresowaniu feministek wykonywanymi w Polsce aborcjami, to należałoby jej chyba wytłumaczyć jedną rzecz. A mianowicie: skoro spośród 200 000 wykonywanych w Polsce rocznie zabiegów przerywania ciąży, feministki dyskutowały o jednej (Kasi Bratkowskiej), to jest to relatywnie mało. Skądinąd uważam również, że Panią Ogórek należałoby też skierować na kurs matematyki, statystyki i jakiejś socjologii dla początkujących. Nie zaszkodziłby też jakiś kurs w zakresie praw człowieka i gender studies, ponieważ diagnoza, jaką stawia pani Ogórek tak feminizmowi, jak i polskim kobietom w ogóle, jest po prostu fałszywa.

Osobiście uważam, że Leszek Miller niechcący wyświadczył polskiej prawdziwej lewicy ogromną przysługę. Pokazał nam wszystkim bowiem, że poszukiwanie jakiegoś nowego sojuszu, polskiego wariantu greckiej Syrizy – partii jednoczącej radykalną lewicę i zielonych, ale nie stalinistów, jest dziś koniecznością.

Oczywiście – taka koalicja potrzebuje dobrych kandydatek i kandydatów. Myślę, że część osób z ruchów miejskich mogłaby się tu zastanowić… Prezydentki widzę dwie – Annę Grodzką i Wandę Nowicką. Proponowałabym jednak nie powtarzać błędu SLD i nie wystawiać kandydatki, która łaje feministki oraz która zapewne dużo lepiej sprawdziłaby się jako ambasadorka RP w Watykanie. Pewien bagaż lat i politycznych doświadczeń na tym stanowisku nie zaszkodzi, niemniej skoro Litwa może mieć prezydentkę lesbijkę – USA – Afroamerykanina, myślę, że nie mamy się czego obawiać.

Facet, który wychował się w szlacheckiej rodzinie, za młodu głównie polował, a dziś głównie się serdecznie uśmiecha, może być dla naszego kraju oraz jego mieszkanek i mieszkańców reprezentantem nieco słabszym, niż przedstawicielka grupy opresjonowanej – czy będzie to Nowicka – dalsze atuty to oczywiście doświadczenie, kompetencja i ogłada; czy Anna Grodzka – która trzyma nieco bardziej radykalnie lewicowy kurs, jest totalnie zaangażowana w sprawy biedy i bezdomności oraz bodaj jako jedyna parlamentarzystka kompetentnie wypowiada się o dochodzie gwarantowanym innych rozwiązaniach bliskich sercu radykalnej lewicy.

Jak chyba widać, nie dowodzę tutaj, że tylko prezydentura, wygrana w wyborach parlamentarnych czy inne formy instytucjonalnej polityki są jedynym sposobem zrobienia jej skutecznie. Uważam jednak, że wobec groźby dalszej klerykalizacji, neoliberalizacji i wyzysku, należy wreszcie zaproponować lewicową alternatywę. Pani Ogórek jest dla nas jak zielone światło w tej sprawie. Do roboty.

Ps. Jak wymyślałam tytuł tego felietonu, przypomniały mi się wspomnienia Eriki Jong, autorki feministycznej biblii lat 70, „Strach przed lataniem”, o Henrym Millerze, otóż, jak autorka ta dowodzi w jego biografii, Miller po ukazaniu się jej książki przysłał jej list z serdecznymi gratulacjami samodzielności, stylu, odwagi. – no tych wielu rzeczy, których autorka feministyczna naprawdę potrzebuje. I co myślę o tym teraz?? Cóż, jaki kraj, taki Miller.

Ewa Majewska