How Bitchy you are? O seksizmie, feminizmie a la nasze babcie i edukacji seksualnej

Kilka lat temu koleżanka opowiadała mi o tym, jak uczy się plastyki w szkołach podstawowych. Dzieci z pierwszych klas chętnie zabierają się za twórczość artystyczną, niemniej – pewna część tych zainteresowań ogniskuje się wokół seksualności. Nie bójmy się tego powiedzieć: dzieci mają ciała. Ich organizmy rozwijają się, zaś potrzeby seksualne – dają o sobie znać w mniej lub bardziej wysublimowany sposób.

Według tej kształcącej licznych milusińskich oraz milusińskie koleżanki łatwo tu zauważyć interesującą prawidłowość – im bardziej katolicka jest dana podstawówka, tym chętniej dzieci rysując sięgają po seks – broń niesłusznie kiedyś nazwaną “kobiecą”. Bo w dzieciach jest seks – należałoby dziś zanucić patrząc na upstrzone penisami, “dupami” i “cipami” kartki niektórych młodych ludzi. Kartki zeszytów i prac plastycznych, notesów, pamiętników i wypracowań.

Koleżanka postanowiła dzieciom pokazać historię aktu w sztuce europejskiej. Kupiła najlepsze podręczniki, zdobyła najlepsze reprodukcje tzw. klasyki i dzieci wreszcie mogły spokojnie zająć się tym, co je najbardziej interesowało i co szkoła uporczywie etykietowała jako grzeszne – ludzkim ciałem. Skończyło się na dywaniku, ponieważ niektórzy rodzice ochoczo uznali, że ich dzieci ciał nie mają, nie interesują się nimi oraz dowiadywać się o niebezpiecznym ciele nie powinny.

Zobaczmy teraz, co mówi ustawa o ochronie życia. Nie odwołuję się do niej szukając tam gwarancji. Żadne prawo niczego nam przecież nie gwarantuje – gwarancją zawsze ostatecznie okazują się ludzie, pod warunkiem, że są gotowi do rzetelnej dyskusji, współpracy oraz działania na rzecz tego, co wspólne. Więc – wertując ustawę o życiu napoczętym w celach ściśle informacyjnych, czytamy między innymi, że “uznając prawo każdego do odpowiedzialnego decydowania o posiadaniu dzieci oraz prawo dostępu do informacji, edukacji, poradnictwa i środków umożliwiających korzystanie z tego prawa, stanowi się, co następuje: (…)”. Nim przejdziemy dalej do tego, co następuje, zatrzymajmy się na tej wstępnej deklaracji. Przede wszystkim – nie ma w niej ograniczenia, że tylko dla dorosłych. Do informacji uprawnieni są wszyscy, bez względu na wiek. Po drugie – nie mówi się tam o tym, że jedyną słuszną wykładnią teorii seksualności jest religia katolicka. Po trzecie – nie wyklucza się informacji o osobach homo, bi i transseksualnych. Po czwarte – nie zakazuje się im mówić także o tych elementach życia seksualnego, które – choć same nie prowadzą do zapłodnienia, stanowią element wiedzy o seksualności i jej praktykach, o których cywilizowany człowiek wiedzieć powinien. Czyli np o masturbacji.

Dalej, w artykule 4 ustawy, czytamy co następuje: “Do programów nauczania szkolnego wprowadza się wiedzę o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji.” 

Wobec tego ja się grzecznie pytam: dlaczego nie tylko ja nie dostałam takich informacji w szkole, ale nie dostają ich też kolejne pokolenia dzieci? Dlaczego projektuje się nawet ustawy, których celem jest PENALIZOWANIE OSÓB USIŁUJĄCYCH REALIZOWAĆ ZAŁOŻENIA CYTOWANEJ TU USTAWY O OCHRONIE ŻYCIA? Dlaczego bandy pedofilów oraz ich pojedyncze egzemplarze nadal grasują w sutannach po polskich szkołach? Dlaczego z tych samych szkół wygania się ludzi, którzy kompetentnie informują dzieci i młodzież o tym, czym jest i jak działa ich ciało, oraz o, cytuję za ustawą, “zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji”?

Odpowiedzi na to pytanie nie zamierzam szukać w kościele katolickim. On nie jest instytucją posiadającą w tej sprawie rzetelną wiedzę, jest związkiem wyznaniowym, a nie placówką badawczą. Odpowiedzi na takie i podobne pytania szukać należy w ośrodkach naukowych i badawczych, zaś obowiązkiem przedstawicieli i przedstawicielek państwa jest dostarczenie tej wiedzy do szkół i docelowo – również do dzieci. Do tego się państwo zobowiązało, i z tego powinno być rozliczane.

I teraz płynnym ruchem przejdźmy do quizów na Facebooku. Wykonałam ostatnio jeden, nazywa się “how bitchy you are?”, i serdecznie go wszystkim polecam. W moim przypadku rozwiązanie go doprowadziło do fundamentalnego odkrycia, którym się chętnie podzielę: tkwimy w tym samym miejscu, co 50 lat temu. Wszystko to, o czym pisały i mówiły radykalne feministki amerykańskie, artystki konceptualne w Polsce i zagranicą, badaczki i uczone, wszystko to jest nadal obecne. Mam na myśli patriarchat oraz jego nie tylko nie podważone, ale wręcz umocnione podstawy.

O co chodzi mi teraz? O to, że nie tylko cofnęliśmy się w czasie do lat 30tych (wcale nie do średniowiecza. Kościół odkrył “szkodliwość” aborcji jakieś 150 lat temu) XX wieku, ale również o to, że gdyby w ciążę zachodzili mężczyźni, aborcja byłaby sakramentem. Gdyby feminizm został zrealizowany w praktyce, quiz “How Bitchy…” robiłyby nie tylko kobiety, ale również mężczyźni. Co więcej – gdyby feminizm wszedł w życie, kobiety uważane za “jędze” traktowane byłyby dokładnie tak samo, jak robiący swoje mężczyźni – jak solidne, wiedzące czego chcą osoby.

Czego sobie i Wam życzę.

Serdecznie polecam – ponton.org.pl

Brawo Girls!

Czyli dlaczego radykalna lewica potrzebuje sojuszu oraz HGW nie jest moją bohaterką.

To będzie tekst dedykowany kobietom – tym zmuszanym do rodzenia, tym traktowanym od niechcenia i tym traktowanym jak dekoracyjne paprocie. Oraz mężczyznom – temu, po którym właśnie drugi tydzień sprzątam, temu, po którym sprzątałam w ostatnim felietonie na Codzienniku oraz temu, który właśnie próbuje zbierać punkty poprzez wykonywanie ćwiczenia “wskaż 10 różnic między czerwonymi i zielonymi”. 

Zacznę od końca: HGW nie jest moją bohaterką. Jest zwykłym urzędnikiem, do tego rodzaju męskiego i seksistą, bo we wszystkich kampaniach wyborczych podkreślała tradycyjną rolę kobiety (w domu, po kryjomu) oraz negowała wszelkie propozycje, że mogłaby wesprzeć Manifę czy Paradę Równości. Jak dla mnie neoliberalne rządy HGW powinny się natychmiast skończyć, a władzę w mieście stołecznym Warszawie powinna przejąć jakaś odmiana Polskiej Syrizy (dzięki Maciek Konieczny i Adrian Zandberg za podsunięcie nazwy i wspieranie takiego kursu), która będzie dbała o rowery i mieszkania komunalne, drzewa, psy i ludzi oraz kobiety dzieci seniorów kobiety mężczyzn oraz osoby wymykające się binarnym podziałom na płeć.

Ale żeby to osiągnąć (a byłby to scenariusz wymarzony) musimy wykonać trochę gimnastyki i zaangażować się w kolejne wybory samorządowe nie tylko z poziomu kandydujących oraz ich partii, ale także z poziomu mieszkańców i mieszkanek Stolicy (mówię tylko o Warszawie, choć wiem, że analogicznych sojuszy powinno powstać tyle, ile w Polsce jest miast i wsi. Ale nie znam ich lokalnych spraw, więc wolę mówić na konkretnym przykładzie). 

HGW nie podjęła heroicznej decyzji, tylko zwolniła państwowego urzędnika, który oprócz tego, że zachował się jak ostatnia świnia, na dodatek jeszcze złamał przepisy i ośmieszył swój zawód. To nie wymagało ze strony HGW wielkiego charakteru. Brawa i owacje należą się niezliczonym feministkom, dziennikarkom, polityczkom i kobietom, które nie załamały się pomimo skandalicznego łamania ich praw w polskich szpitalach. To one zasługują na szacunek i uznanie, a nie mizoginka, która robi to, co zrobić musi. Ona zasługuje na to, co ją w kolejnych wyborach niechybnie spotka. 

Natomiast wielkiego charakteru będzie wymagało przejmowanie władzy w Stolicy przez nową, nieskorumpowaną ekipę osób znających się na problemach miasta, kompetentnie dyskutujących o jego polityce oraz konkretnych problemach i ich rozwiązaniach. Tacy ludzie są na radykalnej lewicy, w kilku jej newralgicznych miejscach – wśród drobnych partii politycznych lewicy, w związkach zawodowych, organizacjach społecznych oraz u Zielonych. Wszyscy ci ludzie powinni wreszcie zrozumieć, że mogą liczyć tylko na siebie – nie na SLD, nie na żadne Twoje czy kogoś innego Ruchy, nie na PiS, którego polityka lokalna często sprowadza się do stawiania kolejnego kościoła czy kapliczki. To warto byłoby zrozumieć jak najprędzej i pokazać miastu kilka twarzy, nie tylko Joanny Erbel i Piotra Ikonowicza, którzy – choć superzasłużeni i wspaniali, nie zmienią oblicza świata we dwójkę, zwłaszcza, jak będą się ze sobą kłócić. 

Na poziomie polityki miejskiej potrzebujemy różnorodności. Potrzebujemy ludzi znających się na polityce mieszkaniowej, ochronie środowiska, inwestycjach, funduszach unijnych, kulturze, ruchu drogowym, finansach i tak dalej. Nie możemy głosować wyłącznie na osoby gotowe bronić drzew, podobnie, jak nie możemy wspierać tylko osób broniących praw mieszkańców. Nie możemy głównie dlatego, że ZAZWYCZAJ SĄ TO DOKŁADNIE TE SAME OSOBY. W związku z tym serdecznie namawiam do angażowania się w sojusz radykalnej lewicy. Taki sojusz – pod nazwą Syriza – jest główną siłą polityczną reprezentującą Grecję w Europarlamencie i jedną z wiodących partii w kraju. Grek potrafi, Polka też może. Moim zdaniem. Polska Syriza dla wszystkich. 

Ewa Majewska