fot. Jarek Kubicki
(Odpowiedź na felieton Sebastiana Matuszewskiego „O Partii Razem i podskórnej homofobii” oraz co i rusz pojawiające się opinie o tym, że „Razem” nie chce zmieniać ustawy aborcyjnej, że jest niewystarczająco feministyczna czy że uprawia ekonomiczny redukcjonizm).
Jednym z licznych błogosławieństw politycznego liberalizmu, jakie spłynęły na nas po 1989 roku jest wolność poglądów i publikacji. Zdaniem większości uczestniczek i uczestników kultury należy ją rozumieć przede wszystkim płasko – jako prawo do tego, żeby każdy i każda prezentowała dowolne poglądy na dowolnych zasadach. Takie podejście do wolności słowa i swobody publikacji sprzyja wypłukiwaniu jakiejkolwiek debaty i powoduje, że wymiana poglądów zamienia się w dość płaski prezentyzm, w którym nie ma już miejsca na jakikolwiek dialog, a najważniejsza staje się prezentacja własnego stanowiska. Tego typu „wymiana” jest może dobra w rozmowach o proszkach do prania, kosmetykach czy jogurtach, natomiast jeżeli przenika ona do debaty politycznej, a już szczególnie w radykalnie lewicowe skrzydło politycznego spektrum, które w bólach i z trudem próbuje zaistnieć w przestrzeni instytucjonalnej, mamy do czynienia z tragikomedią obstrzeliwania i deprecjacji organizacji czy partii politycznej, która nawet jeszcze nie zaistniała w przestrzeni debaty, a już mierzy się z obstrzałem, i to nie oponentów, ale w gruncie rzeczy zwolenników.
Odwiecznym problemem radykalnej lewicy jest wybór między splendid isolation, pozycją komentatora czy komentatorki nie splamionego żadnym zaangażowaniem bezpośrednim oraz miejscem zaangażowania, w którym pragmatyka i praktyka debaty, dyskusji i współpracy zasadniczo organizują dyskusję teoretyczną. Sztandarowe postaci radykalnej lewicy wybierały na ogół opcję drugą i stąd Marksa, Engelsa, Luksemburg, a nawet Bakunina czy Emmy Goldman, nie znamy wyłącznie z ich książek, ale również z pamfletów, głosów w dyskusjach oraz programów partii czy organizacji i do nich komentarzy. Jestem przekonana, że nie odkrywam tu przed nikim Ameryki, ale dla porządku wspominam: nie działamy w idealnym świecie liczb naturalnych, ale wśród ludzi z krwi i kości, z konkretnym, historycznie, etnicznie, płciowo oraz kulturowo naznaczonym sposobem komunikowania się, ekspresji, politycznymi preferencjami etc etc. Miejmy na litość boską odrobinę cierpliwości i gotowości do rozmowy z barwnym wielogłosem, który dopiero się konstytuuje. Nie stawiajmy pod ścianą ludzi, którzy kilka miesięcy temu albo nie wiedzieli jeszcze, czym jest partia polityczna albo zajmowali się czymś zupełnie innym.
W ramach płasko i bez sensu rozumianej wolności słowa, a raczej chyba słów rzucanych na wiatr, może sobie Sebastian rozmaite oskarżenia rzucać. Że partia, która chce zrównać związki jedno- i dwupłciowe jest homofobiczna, że partia, która postuluje oddanie kwestii przerywania ciąży kobietom, pomimo różnic w etycznej ocenie aborcji, nie chce zmieniać ustawy (sic!), że partia, której program w szczegółowy i precyzyjny sposób wyróżnia potrzebę dowartościowania i prawnego zabezpieczenia sytuacji i praw kobiet na rynku pracy, redukuje wszystko do kwestii ekonomii i wyłącznie narzędziami reform gospodarczych zmierza do społecznej zmiany. Wszystko to wytrzyma nieśmiertelny w mediach, a chyba słabiej rozpoznany w środowiskach lewicowych tzw. sezon ogórkowy, kiedy nie tylko upały niwelują być może zdolność czytania ze zrozumieniem, ale też – i może to jest nieco bardziej przykre – zasadniczo osłabiają zdolność analizy tak złożonego zjawiska, jakim jest umiejętność prowadzenia dyskusji w sposób, który w ogóle umożliwia jakąkolwiek rozmowę.
To, że oboje, i ja, i Sebastian Matuszewski, chcielibyśmy zapewne, żeby partia Razem nie tylko weszła do Sejmu, ale też zdobyła tam bezwzględną większość umożliwiającą np. zmianę konstytucji, wydaje mi się pewne. Dlatego z pewnym przerażeniem czytam tekst, w którym jesteśmy (tak, współpracuję przy tworzeniu programu Razem, zapisałam się do tej partii i dlatego odebrałam tekst Sebastiana jako coś pomiędzy zgryźliwym paszkwilem i osobistą zniewagą) wzywani do tablicy w stylistyce oraz w sposób realizujący najbardziej koszmarne obyczaje znienawidzonej wersji szkolnej lekcji, w której niezdolny do inspirowania uczniów i uczennic nauczyciel postanawia pastwić się nad podopiecznymi, zamiast z nimi normalnie rozmawiać.
Zamiast przyjacielskiej rozmowy, w której racje Sebastiana, jego wielkie i jak najbardziej sensowne marzenia o faktycznym, głębokim i szczegółowym uwzględnieniu osób LGBT w programie lewicowej partii politycznej, słyszymy nietajone oskarżenia, pokrzykiwania i utyskiwania.
Ja tego widziałam za dużo. Środowiska lewicy i radykalnej lewicy mają w Polsce tę niebywałą cechę, że ich niemożność mocnego, w tym również instytucjonalnego zaistnienia na arenie publicznej dodatkowo wzmacnia dziś już nie tylko brak funduszy, potransformacyjne prawicowe pranie mózgów czy polityczna indolencja, ale może przede wszystkim tendencja do tego, by skakać sobie do oczu przy byle okazji. Jest to tendencja typowa dla środowisk zmarginalizowanych, niemniej – jedynym sposobem przezwyciężenia tej wieloletniej marginalizacji jest próba tworzenia takiej debaty, w której nie sprowadzamy rozmówców do politycznego czy logicznego absurdu, oraz w której staramy się jednak poznać poglądy, z którymi się nie zgadzamy, zanim je i ich autorki sprowadzimy do parteru.
Mam wrażenie, że robię się na tyle stara, żeby pamiętać setki sytuacji analogicznych do tej, jaką funduje nam ten niesympatyczny felieton. Sama również takie sytuacje inicjowałam. I z tej pozycji – osoby, która zrzędliwością i smęceniem demobilizowała sensowne pomysły, ale także z pozycji osoby, która niezliczone polityczne inicjatywy, sensowne również z perspektywy Sebastiana, współtworzyła, postulowała czy nawet wspierała (tak, świat nie jest czarno-biały), chciałabym bardzo, ale to bardzo uprzejmie poprosić o to, żeby czepianie się o sposób, w jaki sensowne skądinąd postulaty zostały w programie Razem sformułowane, zastąpiła nieco bardziej życzliwa, i nieco bardziej nastawiona na dialog, rozmowa o tym, co z perspektywy środowisk i osób LGBT jest ważne, co mogłoby się znaleźć w programie tej partii (a co na znalezienie się tam nie ma co liczyć nie tyle ze względu na jej rzekomy brak radykalizmu, ale także i na to, że program partii ma też inne tematy i większy poziom ogólności, niż niektóre postulaty Sebastiana). Rozmowa taka byłaby sensowna nie tylko dlatego, że Sebastian się z nami w gruncie rzeczy zgadza, ale również dlatego, że program partii Razem, jak Sebastian słusznie przytacza, jest w trakcie tworzenia i dyskusji. Nie wiem w związku z tym, dlaczego Sebastian rusza na nas z pozycji oblężonej twierdzy, a nie życzliwej dyskusji, nie wiem i nie rozumiem, dlaczego – skoro lewicowy program wydaje mu się najbardziej sensowny – po prostu nie wskazać punktów, które w jego przekonaniu winna jednak wziąć pod uwagę polityczna lewica bez utyskiwania na to, że jak na razie program nie spełnia wszystkich jego oczekiwań?
Generalnie rzecz biorąc, problem wygląda w ten sposób, że Sebastian zajmuje się edukacją oraz zna i ma dobrze rozpoznane przestrzenie, w jakich środowiska LGBT są opresjonowane oraz jak można to zmieniać. I to jest niebywale sensowny potencjał, który nie tylko wzbogaciłby zasoby partii Razem oraz być może również jej program, ale też pozwoliłby rozwijać dyskusję wewnątrz partii, gdyby Sebastian łaskawie do niej wstąpił i próbował ją od tej strony rozwijać albo przynajmniej zaproponował te swoje postulaty bez zżymania się na dotychczasowy kształt programu oraz oskarżania Razem o seksizm, homofobię i redukcjonizm. Oczywiście, lepiej oglądać mecz, niż brać w nim udział. Ale jeśli będziemy odkładali nasze piłkarskie czy polityczne zaangażowanie na coraz to dalszą przyszłość, nie zostaniemy nigdy elementami tej odnogi historycznego rozwoju, która ma możliwość coś realnie i w perspektywie nie tylko nas samych, ale również innych osób zmienić.
Jak wielokrotnie podkreślałam, na różnych zresztą łamach, jestem osobiście zwolenniczką takiego kompromisu aborcyjnego, do którego strona opowiadająca się za przerywaniem ciąży zasiada z propozycją, żeby było ono obowiązkowe przynajmniej raz w roku (a dwa razy do roku dla mężczyzn, niech sami sobie wymyślą, jak będą to robić, skoro są tacy mądrzy). Przy takim podejściu być może za którymś krokiem udałoby się wreszcie osiągnąć wymarzony przez feministki kompromis, polegający zdroworozsądkowo na tym, że kto nie będzie chciał robić aborcji, ten nigdy jej sobie nie zrobi. Z takimi przekonaniami, jak moje, można tylko marzyć o partii, która w ogóle wpisuje w program kwestię przerywania ciąży, i która nie tylko szanuje przekonania wszystkich jej członków i członkiń, ale przede wszystkim zaznacza, że chce, by przerywanie ciąży było zależne od decyzji kobiety, a nie związku wyznaniowego dominującego na terenie kraju.
Uważam też, że w czasach galopującej prekaryzacji i neoliberalnego przyspieszenia, w czasach, gdy w Stoczni Gdańskiej, kolebce „Solidarności” otwiera się Specjalną Strefę Ekonomiczną, w czasach, gdy Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy ręka w rękę dławią legalne i demokratyczne próby negocjacji długów niezawisłych państw, prymat kwestii ekonomicznych nad wszelkimi innymi, a przede wszystkim to, że nierówności ekonomiczne współdeterminują wszelkie inne formy opresji i dyskryminacji, należy uznać za kwestię oczywistą, zaś sprawy polityczne oraz światopoglądowe analizować zawsze w kontekście społeczno-ekonomicznych nierówności. Tylko wtedy na dobre pozbędziemy się wszelkich form dyskryminacji, gdy zrozumiemy, że kwestie ekonomiczne nie są może ich jedynymi przyczynami, ale zawsze je wzmacniają. I kiedy do kolegów i koleżanek przestaniemy wreszcie mówić ex catedra albo tonem przewrażliwionej pogardy. Zapraszam serdecznie Sebastiana Matuszewskiego oraz inne osoby już utyskujące na niegotowy jeszcze program jedynej lewicowej formacji, która na dzień dzisiejszy może w Polsce coś zmienić, do współpracy, dyskusji, rozmowy i wsparcia, a nie torpedowania, utyskiwań i wylewania żali. I naprawdę dziękuję Sebastianowi za inspirującą listę postulatów. To wspaniały pomysł, żeby spróbować je realizować w praktyce.
Ewa Majewska