O sile silnych, sile słabych i solidarności

Ewa Majewska

Przetaczająca się właśnie przez Polskę awantura o uchodźców wyczerpuje wszelkie znamiona klasycznej wojny nad Bzdurą. Po Gender Wars musiały przyjść Refugee Wars, inaczej prawica w naszym kraju nie mogłaby spać spokojnie. Nadchodzi jesień, czas na kampanię negatywnego PRu przeciw jakimś bogu ducha winnym ludziom – uchodźcom, kobietom, komukolwiek.

W wojnie o uchodźców zaznaczyła się typowa dla takich wojenek stronniczość mediów. Nie, media nie są w Polsce, ani zapewne nigdzie, neutralne. Bezmyślnie powtarzając slogany rasistów, bezrefleksyjnie udzielając schronienia neologizmom faszyzującej biurokracji, media stają się głównymi aktorami, by nie rzec – sprawcami tych wojen. Powielając i potęgując argumenty najgłośniejszych, które zawsze i bez wyjątku są komunikatami nienawiści, media stają się głównymi rozgrywającymi bitew, których ofiarami są zawsze i bez wyjątku zwykli ludzie, często pozbawieni jakiegokolwiek wsparcia.

Jak zaczęły się w Polsce Refugee Wars? Przecież nie od tego, że “Wsieci” pokazała Ewę Kopacz w popularnej parę sezonów temu błękitnej kreacji Isseya Miyake, którą jakiś niezdarny fotoreporter nieopatrznie wziął za czador. Medialna wojna o uchodźców zaczęła się od tego, że porządne, wydawałoby się, centrowe gazety, zaczęły straszyć “nielegalnymi”, “zapytywać” o możliwe rozwiązania, bezkrytycznie cytować bzdury wypowiadane przez polskich polityków. Solidne rasistowskie i faszystowskie okrzyki przyszły później. Już po sondażach zleconych przez główne media, z których skądinąd jasno wynika, że blisko 60% Polek i Polaków jest za przyjęciem uchodźców, a 20% przeciw.

Prof. Monika Płatek opublikowała niedawno w internecie list od żon Hindusów, Polek. Ich mężowie, od początku nagonki na uchodźców, padają ofiarą aktów nienawiści, i kobiety proszą o pomoc. Co spotyka na codzień wszystkich uchodźców w Polsce, wszyscy świetnie wiemy. Nawet rzekomo “lubiani” w naszym kraju Czeczeni czy Ukraińcy mają, mówiąc nieładnie, przesrane. Oskarża się ich w najlepszym razie o “niedostosowanie” (faktycznie, do tego, co zademonstrowały niedawno opcje prawicowe oraz media trudno się dostosować), a w najgorszym – o popełnianie przestępstw wszelkiego rodzaju i planowanie zamachów.

Problem uchodźców nie zostanie rozwiązany żadnym szybkim “planem”, “programem” ani “projektem”. Problem ten jest bowiem strukturalny i wielowątkowy, dotyczy tak “ich”, jak też “nas” oraz z założenia rozgrywa się na przestrzeni lat oraz w planie międzynarodowym. Jedna jego strona jest ściśle techniczna, dotyczy tego, ile można w danym momencie wyasygnować publicznych środków, ile są w stanie zaoferować osoby prywatne oraz organizacje społeczne, pozarządowe czy przykościelne. Ale druga strona tego problemu, to kwestia otwartości. Elementarnej wrażliwości na ludzkie cierpienie, szacunku do drugiego człowieka oraz otwartości na obyczaje i kultury, których być może nie znamy. O ile pierwsza strona kwestii uchodźczej jest z konieczności związana z prowadzeniem rachunków, wyliczeń i badaniem możliwych scenariuszy, druga nie zna granic. W tym właśnie sensie zgadzam się z Tomkiem Kitlińskim, który akcentował niedawno potrzebę gościnności bezwarunkowej. Tak. Empatia nie zna granic. Empatię albo się ma, albo nie. W tym sensie jest ona bezwarunkowa, ale również nieograniczona.

Natomiast to, jak i ile konkretnie środków instytucje mogą w chwili bieżącej wyasygnować, jest sprawą drugoplanową. To wymaga nie tylko obliczeń, ale również rzetelnej debaty publicznej oraz uczciwych, nie wyssanych z palca, informacji. Tak o uchodźcach, jak i przede wszystkim – o nas.

Obliczanie państwowych środków na uchodźców nigdy nie jest operacją neutralną. Tam zawsze jakąś rolę odgrywają uprzedzenia oraz to, na ile funkcjonariusze publiczni ulegają presji bandy rasistowskich zadymiarzy, a na ile są w stanie przemówić do większości społeczeństwa, która w sprawie uchodźców dotąd albo nie zabrała głosu, albo wypowiada się przychylnie, albo już im pomaga.

Problem uchodźców jest problemem politycznym również w tym sensie, że zależy od społecznych nastrojów i może się bardzo konkretnie przełożyć na preferencje wyborców. Przypuszczam, że po ostatnich bzdurach na temat szariatu w Szwecji spora część chrześcijańskich wyborców PiSu zapewne odda swoje głosy gdzie indziej. Promując bezwzględną ksenofobię i rasizm Kaczyński strzelił swojemu ugrupowaniu w stopę.

Nie możemy się dalej łudzić. Dziesiątki tysięcy Czeczenów, Ukraińców czy Wietnamczyków już gdzieś mieszka, pracuje czy chodzi do szkoły. Oczywiście, z pewnością spotykają się z rasistowskimi uprzedzeniami, na pewno wiele osób nie pozwala im zapomnieć o “legendarnej polskiej gościnności”, ale już przecież tu są, często zadowoleni ze swojego losu.

Nie dajmy też spokoju mediom. Wyłączanie komentarzy i oskarżanie Polek i Polaków o niedojrzałość nie sprzyja debacie publicznej, podobnie, jak nie sprzyja jej bezmyślne kopiowanie rasistowskich uprzedzeń i mowy nienawiści. Media, podobnie jak politycy, są zobowiązane do rzetelności, i patrzenie im na ręce oraz reagowanie na podsycanie społecznych konfliktów nie powinno stanowić większego problemu.

Głos nienawiści zawsze wydaje się silny. Ale jest w gruncie rzeczy głosem mniejszości. Głosem wyklętych z ZUS i NFZ “żołnierzy” nienawiści, głosem sfrustrowanych i ignorowanych młodych oraz głosem tych, którzy to społeczne niezadowolenie rozgrywają dla sobie tylko znanych celów, zdiagnozowanych już przez psychiatrów jako patologiczne pragnienie władzy.

Głos słabych z kolei rozlega się wszędzie tam, gdzie świadczona jest pomoc, gdzie frustracje i żale trzymane są w bezpiecznej odległości od tego, co robimy na codzień. To ci słabi, nie wrzeszczący, ale pomagający i wspierający, są dziś bohaterami i bohaterkami. Żaden powstaniec warszawski nie wysyłałby nikogo do gazu.


Podziękowanie dla Marcina Szczodrego za inspiracje i walkę z rasistowską bzdurą.

Korekta: Monika Mioduszewska-Olszewska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *