Don’t panic, organize. Najlepsze życzenia noworoczne

Ewa Majewska

Dla wielu feministycznych działaczek i akademiczek, pisarek i sprzątaczek, pielęgniarek, emerytek, matek i nastolatek niewątpliwie nadchodzi ciężki rok. Oto partia rządząca, nosząca w nazwie dwa słowa: prawo i sprawiedliwość, skutecznie pokazała, że prawo ma w poważaniu, a sprawiedliwość – wyłącznie dla bogatych. Mężczyzn. W sutannach. Rok 2016 rysuje się jako czas wyrzeczeń, w którym terroryzowanie nas coraz to nowymi zakazami i nakazami połączone będzie z dalszym wzmacnianiem ekonomicznych nierówności, skazujących coraz to większą część populacji na pozbawione elementarnej godności życie w nędzy.

Prawna petryfikacja Trybunału Konstytucyjnego poprzez ustawowy bubel podpisany właśnie przez prezydenta nie jest po prostu zasłoną dymną. Jest prawną zbrodnią, dokonaną w biały dzień przez polityków i polityczki powołanych do działania w obszarze instytucji prawnych, a nie do ich likwidacji. O ile wcześniej tylko ograniczona elita korzystała na co dzień z konstytucyjnych praw, czasem również grupy mniejszościowe i opresjonowane mogły się upominać choćby o namiastkę sprawiedliwości. Teraz i to będzie utrudnione. Nawet, jeśli myślimy głównie kategoriami sprawiedliwości ekonomicznej, nie możemy być ślepe na to, że właśnie utrącono kluczową instancję umożliwiającą blokowanie szkodliwych dla nieuprzywilejowanej większości praw. Z tego, że z instytucji tej korzystano dotąd mało skwapliwie, nie wynika jeszcze, że należy ją prawnie paraliżować. Wprost przeciwnie.

W Polsce zapanowała więc zima, która – oprócz braku śniegu – do złudzenia przypomina opisywaną przez C. S. Lewisa Narnię – nie ma w niej nawet Świąt, bo jak świętować, gdy demokratycznie wybrana władza likwiduje instytucje powołane do jej kontroli? Nie ma śniegu, za to jest wygadana Biała Pani, i to niejedna zresztą, która sączy w lud jadowity przekaz o tym, że „teraz wreszcie zapanuje porządek”. Jak dla kogo, moim zdaniem. Jak dla mnie, panować zaczyna raczej burdel, w którym pod sztandarami „prawa” likwiduje się jego kluczowy dokument, jakim jest przecież Konstytucja, w którym pod hasłem sprawiedliwości odbiera się chorym, biednym i kobietom namiastki podstawowych praw, zaś na przyszły rok zapowiadane są ograniczenia wolności w nauce, mediach i prawach reprodukcyjnych, by wymienić tylko niektóre z nich.

Nawoływanie do przywrócenia neoliberalnego rządu, nie ma już niestety racji bytu. Nie chce go najwyraźniej większość spośród głosujących i nie chcą go też w gruncie rzeczy najbardziej uciskane mniejszości, bo nie wprowadza obiecanej równości płci i orientacji seksualnych oraz trzyma w nędzy i upodleniu znaczne części społeczeństwa, ignorując prawa pracownicze, skazując masy ludzi na brak elementarnych zabezpieczeń społecznych i godności. 

W przyszłym roku będziemy potrzebować przede wszystkim nie zwiększonych dawek strachu, lecz nadziei. Na to, że usypiające tyrady w telewizji zastąpione zostaną przez głosy ludzi z wizją. Na to, że społeczna apatia wymuszona latami biedy i poniżenia ustąpi wreszcie aktywności na rzecz równości. Na to, że wyścig szczurów zastąpi wreszcie międzyludzka solidarność, nie ta dużą, ale właśnie ta małą literą pisana. I tego nam wszystkim najserdeczniej życzę.


Fot. Ewa Majewska, kawiarnia przy Senefelderplatz, Berlin

Noworocznie – zielone światło od Millera

Gdyby prawica poszła po rozum do głowy, zapewne w wyborach prezydenckich wystartowałaby Hanna Suchocka – była premier, posłanka, wykładowczyni, prawniczka, była ambasadorka (w Watykanie), osoba ciesząca się autorytetem tak w kręgach konserwatywnych, jak i neo- i umiarkowanie liberalnych. Byłaby też ona godną przeciwwagą dla aktualnie nam panującego, i ogólniej – propozycją, która mogłaby być interesująca.

Wiele wskazuje na to, że Leszek Miller wybrał swoją lewicową kandydatkę na prezydentkę RP, Magdalenę Ogórek, na wzór i podobieństwo Hanny Suchockiej, tylko trochę słabszą merytorycznie pod względem wiedzy i doświadczenia. Pani Ogórek jest bardzo ładna. Młoda, sympatyczna, choć i tu nie do końca, gdyż mimo że naprawdę interesuje się klerem i Watykanem, to informacje o feminizmie czerpie chyba z brukowców, czego świetnie dowodzi napisany przez nią 9 miesięcy temu artykuł – riposta Magdalenie Środzie, dotyczący Chazana i rzekomej „inkwizycji feministycznej”. Wydaje mi się, że jeśli nowa kandydatka mówi o nadmiernym zainteresowaniu feministek wykonywanymi w Polsce aborcjami, to należałoby jej chyba wytłumaczyć jedną rzecz. A mianowicie: skoro spośród 200 000 wykonywanych w Polsce rocznie zabiegów przerywania ciąży, feministki dyskutowały o jednej (Kasi Bratkowskiej), to jest to relatywnie mało. Skądinąd uważam również, że Panią Ogórek należałoby też skierować na kurs matematyki, statystyki i jakiejś socjologii dla początkujących. Nie zaszkodziłby też jakiś kurs w zakresie praw człowieka i gender studies, ponieważ diagnoza, jaką stawia pani Ogórek tak feminizmowi, jak i polskim kobietom w ogóle, jest po prostu fałszywa.

Osobiście uważam, że Leszek Miller niechcący wyświadczył polskiej prawdziwej lewicy ogromną przysługę. Pokazał nam wszystkim bowiem, że poszukiwanie jakiegoś nowego sojuszu, polskiego wariantu greckiej Syrizy – partii jednoczącej radykalną lewicę i zielonych, ale nie stalinistów, jest dziś koniecznością.

Oczywiście – taka koalicja potrzebuje dobrych kandydatek i kandydatów. Myślę, że część osób z ruchów miejskich mogłaby się tu zastanowić… Prezydentki widzę dwie – Annę Grodzką i Wandę Nowicką. Proponowałabym jednak nie powtarzać błędu SLD i nie wystawiać kandydatki, która łaje feministki oraz która zapewne dużo lepiej sprawdziłaby się jako ambasadorka RP w Watykanie. Pewien bagaż lat i politycznych doświadczeń na tym stanowisku nie zaszkodzi, niemniej skoro Litwa może mieć prezydentkę lesbijkę – USA – Afroamerykanina, myślę, że nie mamy się czego obawiać.

Facet, który wychował się w szlacheckiej rodzinie, za młodu głównie polował, a dziś głównie się serdecznie uśmiecha, może być dla naszego kraju oraz jego mieszkanek i mieszkańców reprezentantem nieco słabszym, niż przedstawicielka grupy opresjonowanej – czy będzie to Nowicka – dalsze atuty to oczywiście doświadczenie, kompetencja i ogłada; czy Anna Grodzka – która trzyma nieco bardziej radykalnie lewicowy kurs, jest totalnie zaangażowana w sprawy biedy i bezdomności oraz bodaj jako jedyna parlamentarzystka kompetentnie wypowiada się o dochodzie gwarantowanym innych rozwiązaniach bliskich sercu radykalnej lewicy.

Jak chyba widać, nie dowodzę tutaj, że tylko prezydentura, wygrana w wyborach parlamentarnych czy inne formy instytucjonalnej polityki są jedynym sposobem zrobienia jej skutecznie. Uważam jednak, że wobec groźby dalszej klerykalizacji, neoliberalizacji i wyzysku, należy wreszcie zaproponować lewicową alternatywę. Pani Ogórek jest dla nas jak zielone światło w tej sprawie. Do roboty.

Ps. Jak wymyślałam tytuł tego felietonu, przypomniały mi się wspomnienia Eriki Jong, autorki feministycznej biblii lat 70, „Strach przed lataniem”, o Henrym Millerze, otóż, jak autorka ta dowodzi w jego biografii, Miller po ukazaniu się jej książki przysłał jej list z serdecznymi gratulacjami samodzielności, stylu, odwagi. – no tych wielu rzeczy, których autorka feministyczna naprawdę potrzebuje. I co myślę o tym teraz?? Cóż, jaki kraj, taki Miller.

Ewa Majewska